11 kwiecień 2014r.
Pomóż nam dopisać koniec do tej wzruszającej historii….
Tydzień temu otrzymałyśmy telefon, że na placu budowy, na którym powstaje stacja benzynowa, żyje niepełnosprawny kot.
Gdy przyjechałyśmy na miejsce, zastałyśmy ekipę budowlaną i ani śladu po kocie. Zapytałyśmy Panów czy jest tu jakiś kot, a w odpowiedzi usłyszałyśmy, że i owszem, ale w ciągu dnia gdzieś się kryje, zaszywa i przychodzi dopiero po 17:00 bo wtedy przychodzi na budowę Stróż, do którego kot jest przywiązany, z którym śpi w baraku i za którym chodzi krok w krok.
Następnego dnia przyjechałyśmy około 17:15, patrzymy, a wiaduktem obwodnicy autostrady idzie Pan Stróż a na przeciw biegnie mu kot bez nogi i połowy ogona…
Przywitali się i ruszyli na stację. Noga w nogę, krok w krok.
Kotek w zasadzie nie chodzi, a kica na jednej nóżce.
Pan Stróż gdy opowiada o kocie jest bardzo wzruszony. Znalazł go na wysypisku, już bez nogi i bez ogona, zabrał pod kurtkę i wziął ze sobą do pracy, na plac budowy. Kot od tamtej pory, od 3 miesięcy, nie opuszcza stacji i codziennie o 17:00 wita Pana idącego z przystanku autobusowego, a rano o 7:00 na ten przystanek go odprowadza.
Historia jest tak cholernie wzruszająca, że mimo, iż widziałyśmy wiele, poruszyło nas to dogłębnie. Dramatu sytuacji dodaje fakt, że za gdy stacja zacznie działać, Pan Stróż straci posadę, kot nie będzie mógł już tam mieszkać, a Stróż… jest bezdomny. Nie ma gdzie kota zabrać. Prosi by pomóc kotu znaleźć dobry dom.
Kocurek ufa tylko jemu, nie podszedł do nas, boi się. Jest to jednak kotek bardzo młody, na oko roczny, który potrzebuje bezpiecznego schronienia i swojego człowieka. Ostrożność którą prezentuje pozwoliła mu przeżyć tyle czasu przy ruchliwej autostradzie, na placu budowy. Odrobina ciepła, czasu i spokoju pozwoli mu zaufać komuś innemu.
Tylko komu? Jak zawsze… szukamy domu.
Szukamy domu cierpliwego, kochającego, troskliwego, spokojnego.
Ta piękna historia przyjaźni bezdomnego człowieka z niepełnosprawnym kotem musi mieć dobry koniec. Pomóżcie nam szukać domu dla kotka ze stacji…
Poznań.
kontakt: agnieszka@glosemzwierzat.pl
07 luty 2014r.
Mój pierwszy post po dłuuuugiej przerwie, spowodowanej głównie zmianą pracy, będzie jednocześnie pożegnaniem z pewnym kotem i wyrzuceniem z siebie żalu, smutku i rozgoryczenia.
Gdy opowiadam ludziom z zewnątrz o tym co robię w wolnym czasie, często oprócz raczenia mnie pełnym politowania półuśmiechem wyrażającym uczucia totalnego niezrozumienia i lekkiego zniesmaczenia, zadają pytanie “a czemu nie pomagasz ludziom, dzieciom, biednym, bezdomnym? przecież człowiek jest ważniejszy od zwierzęcia !”. Dla mnie odpowiedź jest prosta: “bo na ludziach się zawodzę”.
Historia kota Paliwka, którą chcę Wam teraz opowiedzieć jest jedną z kilku historii w moim życiu, kiedy to dałam się nabrać na pomoc człowiekowi, kiedy wstrzymałam pomoc zwierzęciu w imię “wyższego celu” … i skończyło się jak zawsze, człowiek zawiódł. Zawiodłam też i ja, bo się ugięłam .
Wszystko zaczęło się w marcu 2014 kiedy to zamieściłam taki wpis na fanpagu naszej fundacji, jeszcze pełna optymizmu:
“Pomóż nam dopisać koniec do tej wzruszającej historii….
Tydzień temu otrzymałyśmy telefon, że na placu budowy, na którym powstaje stacja benzynowa, żyje niepełnosprawny kot.
Gdy przyjechałyśmy na miejsce, zastałyśmy ekipę budowlaną i ani śladu po kocie. Zapytałyśmy Panów czy jest tu jakiś kot, a w odpowiedzi usłyszałyśmy, że i owszem, ale w ciągu dnia gdzieś się kryje, zaszywa i przychodzi dopiero po 17:00 bo wtedy przychodzi na budowę Stróż, do którego kot jest przywiązany, z którym śpi w baraku i za którym chodzi krok w krok.
Następnego dnia przyjechałyśmy około 17:15, patrzymy, a wiaduktem obwodnicy autostrady idzie Pan Stróż a na przeciw biegnie mu kot bez nogi i połowy ogona…
Przywitali się i ruszyli na stację. Noga w nogę, krok w krok.
Kotek w zasadzie nie chodzi, a kica na jednej nóżce.
Pan Stróż gdy opowiada o kocie jest bardzo wzruszony. Znalazł go na wysypisku, już bez nogi i bez ogona, zabrał pod kurtkę i wziął ze sobą do pracy, na plac budowy. Kot od tamtej pory, od 3 miesięcy, nie opuszcza stacji i codziennie o 17:00 wita Pana idącego z przystanku autobusowego, a rano o 7:00 na ten przystanek go odprowadza.
Historia jest tak cholernie wzruszająca, że mimo, iż widziałyśmy wiele, poruszyło nas to dogłębnie. Dramatu sytuacji dodaje fakt, że za gdy stacja zacznie działać, Pan Stróż straci posadę, kot nie będzie mógł już tam mieszkać, a Stróż… jest bezdomny. Nie ma gdzie kota zabrać. Prosi by pomóc kotu znaleźć dobry dom.
Kocurek ufa tylko jemu, nie podszedł do nas, boi się. Jest to jednak kotek bardzo młody, na oko roczny, który potrzebuje bezpiecznego schronienia i swojego człowieka. Ostrożność którą prezentuje pozwoliła mu przeżyć tyle czasu przy ruchliwej autostradzie, na placu budowy. Odrobina ciepła, czasu i spokoju pozwoli mu zaufać komuś innemu.
Tylko komu? Jak zawsze… szukamy domu.
Szukamy domu cierpliwego, kochającego, troskliwego, spokojnego.
Ta piękna historia przyjaźni bezdomnego człowieka z niepełnosprawnym kotem musi mieć dobry koniec. Pomóżcie nam szukać domu dla kotka ze stacji…”
Niestety, tekst był o tyle medialny, a historia chwytliwa, że zaczęli do mnie wydzwaniać dziennikarze, jeden po drugim. Każdy chciał przyjechać, robić artykuły, zdjęcia. Jedna babka nie dała się zniechęcić i kusząc wizją pomocy kotu, skutecznie namówiła mnie do wyjawienie adresu przebywania kota i stróża. Kobieta wysłała na miejsce koleżankę dziennikarkę i dwa dni później w Wyborczej ukazał się wielki artykuł o wspaniałej kocio – ludzkiej przyjaźni i jednocześnie apel o pomoc dla tej dwójki (!). Ilustracją artykułu było zdjęcie stróża z kotem.
Co wnikliwsi obserwatorzy i komentatorzy artykułu zwracali uwagę na szeregi pustych butelek alkoholu stojących w tle, sterty wypalonych ćmików i mętne spojrzenie stróża, były to jednak nieliczne głosy.
W tym samym czasie toczyłyśmy długie dyskusje na facebooku z ludźmi, którzy odsądzali nas od czci i wiary za to, że chcemy TYLKO pomóc kotu, nie człowiekowi (np. tu : https://www.facebook.com/193949287298185/photos/pb.193949287298185.-2207520000.1418069471./863022367057537/?type=3&theater ). Powstało koło internetowych fanów stróża, umawiających się jak pomóc kotu i człowiekowi razem, nie rozdzielając tej romantycznej pary. Zadzwonił nawet Pan, który chciał wynająć mieszkanie dla kota i bezdomnego. Zmienił zdanie gdy usłyszał o problemie alkoholowym wybawcy kota.
Nastały święta, pojechałam w Wielkanoc do stróża z ciastem i karmą dla kota. Niestety stróż był tak pijany, że nie mógł wstać z kanapy, kot łasił się wokół niego, a on nie kumając totalnie kim jestem i czego chcę, wciskał mi kota w ręce mówiąc, żebym go sobie zabrała.
Nawiązałam kilka kontaktów, prowadziłam rozmowy w sprawie zabrania kota do domu tymczasowego fundacji, odrobaczyłam go w międzyczasie. Chciałam go zabrać do lekarza weterynarii.
No i nagle bomba ! kolejny artykuł w Wyborczej obwieszczający happy end pt.: ”Bezdomny i kot po naszym artykule zostaną razem!” W treści czytam, że po przeczytaniu pierwszego artykułu prezes dużej firmy, również miłośnik zwierząt, zdecydował się ofiarować bezdomnemu domek na działce i pracę na parkingu, pod warunkiem, że zamieszka tam razem z kotem. Na facebooku szał radości, po artykułem ekstaza szczęścia!!! Zostaną razem ! Już na zawsze ! Udało się !
A ja mam łzy w oczach. Czyli mam zostawić kota na zawsze z bezdomnym alkoholikiem? Nie mogę zabrać go do lekarza, zapewnić dobrobytu na 20 lat, ciepłego domu? Nie, bo należy pomóc człowiekowi. Zadzwoniłam do gazety, próbowałam tłumaczyć, że ja chcę pomóc kotu, zabrać, leczyć, że jak chcą niech pomogą człowiekowi, ale nie kosztem kota… redaktorka tłumaczyła mi z zacięciem i oburzeniem w głosie, że mam chore priorytety skoro wolę pomóc samemu kotu niż człowiekowi, że ona już umówiła prezesa na rozmowę ze stróżem i już i tak za późno. Nie dałam za wygraną, próbowałam dobić się telefonicznie do rzeczonego prezesa, ale mur w postaci sekretariatu okazał się być nie przejścia. Napisałam więc email tej treści:
“Szanowny Panie !
Piszę do Pana w sprawie kotka oraz Pana (…), którym wspaniałomyślnie zaoferował się
Pan pomóc. Próbował skontaktować się telefonicznie lecz polecono mi napisanie maila z uwagi na to, że ciężko Pana zastać w biurze.
Od dłuższego czasu pomagam Panu (…) w opiece nad kotem, tj. przywożę mu karmę dla kota, a ostatnio i odrobaczyłam, planując powtórkę odrobaczenia, a później szczepienia i kastrację.
W między czasie dziennikarze zainteresowali się losem kota i człowieka, gdyż znaleźli moje
zdjęcia i opis historii na profilu facebookowym fundacji. Podałam im adres, w ten sposób Pani ( …) trafiła na stację, napisała artykuł, który Pan przeczytał i sprawy potoczyły się lawinowo.
Dopiero czytając najnowszy artykuł w GW w którym odtrąbiono happy end dowiedziałam się, że planuje Pan pomóc. Dziennikarze mnie nie poinformowali o takich planach, mimo, że pomagam Panu( …) i kotu na miejscu, byłam u Pana (…) w Wielkanoc z ciastem, a u kota z jedzeniem.
Nie ukrywam jednak, że jestem szalenie zmartwiona i zaniepokojona tą sytuacją i bardzo Pana proszę o rozmowę. Wiem, że Pani (…) była na miejscu raz, Pan również był raz, wczoraj, i z tego co wiem Pan (…) był w niezłym stanie. Ja natomiast widziałam go w stanie nie pozwalającym na założenie butów, na wstanie z fotela… Ten człowiek jest dobrym człowiekiem, ale chorym, jest alkoholikiem, którego poczynaniami kieruje choroba alkoholowa. Uważam, że nie jest to dobry i odpowiedzialny opiekun dla kota na 15 – 20 lat jego życia. Wiem, że zarówno Pan, jak i Pani (… )z GW jesteście innego zdania, szanuję to.
Pragnę jednak zapytać, jako osoba, która w tej chwili dokarmia kota i która planowała znaleźć mu odpowiedzialny, kochający dom u ludzi zdrowych i odpowiedzialnych, jak Pan to widzi? Kot będzie wymagał stałej kontroli weterynaryjnej, ze względu na brak łapy obciąża stawy, za 5-10 lat będzie wymagał pomocy, wcześniej szczepień, dobrej karmy. Nie daj bóg coś mu się stanie, przydarzy się wypadek, wszak z tego co zrozumiałam kot i Pan (…) mieliby mieszkać w nowym miejscu, gdzie kot również będzie
kotem wychodzącym, a samochody będą jeździły nieopodal (jak czytam w artykule niedaleko jest parking).
Kto będzie jeździł z kotem do weterynarza? Czy Pan bierze na siebie tą odpowiedzialność
na najbliższe kilkanaście lat? Czy Pan będzie kupował mu leki, dobrą karmę czy liczy Pan, że Pan (…) stanie na nogi i będzie to robił?
Wiem, że jest Pan odpowiedzialną osobą, nie wiem jednak czy miał Pan w życiu doświadczenie z osobami w ciężkich nałogach, ja niestety miałam, również we własnej rodzinie i dlatego uważam, że osoba w tym wieku z takim nałogiem nie zapewni choremu kotu odpowiedniej opieki. Pan (…) stracił dach nad głową niedawno, choroba
jego raczej nie jest świeża, z doświadczenia wnioskuję, że był związek przyczynowo-skutkowy. Co jeśli tu będzie podobnie?
Proszę mnie źle nie zrozumieć, myślę, że Pan (…) to wspaniała osoba o wielkim sercu, ale jest chory, wymaga pomocy osobnej, niezależnej, nie kosztem kota, który faktycznie go kocha, lecz Pan … miewa różne stany (…).
Mam na prawdę jak najlepsze intencje, proszę o wyrozumiałość, bardzo bym jednak prosiła o spotkanie, mam mnóstwo pytań odnośnie przyszłości kota i Pana (…) Wiem, że wyjeżdża Pan teraz na 10 dni, może po powrocie znalazłby Pan dla mnie chwilę? Nie zajmę dużo czasu, chciałabym jednak się choć trochę uspokoić bo bardzo leży mi na sercu los kota, którego doglądam od dłuższego czasu. Przyświeca nam ten sam cel.
Z serdecznymi pozdrowieniami,
Agnieszka Zabrocka”
Jak możecie się domyślać, nigdy nie odpisał. Jeździłam więc dalej do stróża wraz z koleżankami i ustaliłyśmy, że prezes wrócił z urlopu, był u stróża ponownie, podpisuje z nim umowę o pracę. Stróż się cieszył, Pani z GW się cieszyła, a ja biłam się z myślami czy po prostu nie odebrać kota. Kolejna rozmowa z Panią z GW i stróżem, który miał już wyznaczony termin przeprowadzki i … odpuściłam. Czy mam prawo odebrać człowiekowi taką szansę na nowe życie ratując kota? Nikt nie chciał mojej “pseudo pomocy”. Na facebooku nadal trwała euforia, że udało się wyrwać nam kota i uratować tę dwójkę. Jaki sens w pomaganiu na siłę? Pójdę tam, gdzie nie ma gazet, mediów, gdzie inne zwierzęta potrzebują pomocy. Postanowiłam, wbrew swojemu sumieniu, więcej nie sabotować misji ratowania człowieka i odpuścić temat.
Jakiś czas później …
…nie wytrzymałam i postanowiłam sprawdzić jak się miewa kot. Wraz z koleżanką Olga rozpoczęłyśmy poszukiwania stróża. Na nowej pięknej stacji nikt nie wiedział gdzie się podziali. Próbowałyśmy dowiedzieć się w GW, ale tam już nikt nic nie wiedział, od tamtej pory napisali milion innych artykułów i pewnie odtrąbili wiele innych tego typu “sukcesów”. Mimo, iż dziennikarka zapewniała, że dobro kota leży jej na sercu i będzie monitorować sprawę, 2 miesiące później nie miała żadnych namiarów. Oldze udało się znaleźć prezesa, który przyznał telefonicznie, że do podpisania umowy nigdy nie doszło i nie wie co się dzieje z kotem i Panem J. Cios w serce. Kurwa mać.
Oldze udało się jednak odnaleźć stróża. Nie ważne jak, ważne, że zadzwonił. Powiedział, że zostawił kota tam na tej budowie, na polu. Kolejny cios. Powiedział, że wie gdzie kot jest, że go znajdzie i odda, bo nie wstydzę się, zaproponowałam konkretną cenę za sprzedaż kota. Jak twierdził kilka dni później, chodził, szukał, nie znalazł 🙁
Same z koleżanką Anią pojechałyśmy szukać, rozdałyśmy wizytówki w okolicznych sklepach, przeczesałyśmy pola, nawet wbiegłam na środek autostrady bo myślałyśmy, że leży tam kot. To był zając.
Kota nie ma. To już koniec. Sukces w mediach odtrąbiony, a prawda jest taka, że kot prawdopodobnie nie żyje.
Przepraszam Cię kocie.
(Czasem lubię myśleć, że Pan J… nas oszukał i tak bardzo kocha swojego kota, że po prostu nie chce nam go oddać. Ale ja już ludziom nie pomagam, na wszelki wypadek.)
Tekst pochodzi z bloga:
http://www.wolontariatmylove.pl/