23 grudnia 2023 r.

GRUSZEŃKA…Okres świąteczny niestety nie ochroni nas przed życiem, a życie ma swoje plany… niestety… w zeszłym tygodniu odeszła kotka Gruszka.

Nasza wolontariuszka Ania, która dała jej cudowny dom tymczasowy, za co bardzo dziękujemy, tak chciała Wam o niej opowiedzieć:

Najtrudniej jest pisać o największej miłości, bo wszystko brzmi tak banalnie i tak nieakuratnie.

Odeszłaś w piątek, a ja nadal nie mogę patrzeć na ekran, kiedy piszę te słowa. Nie chcę świata bez Ciebie!

Z Tobą codziennie czułam się szczęściarą. Odkąd zamieszkałaś ze mną i z Kamykiem, nasz dom stał się kompletny.

Zawsze chciało mi się do niego wracać, bo wracałam do Was!

Byłaś samym miękkim.

Byłaś delikatna, krucha, wrażliwa.

Byłaś najpiękniejsza.

To był niesamowity przywilej móc mieszkać z Tobą, opiekować się Tobą, mieć Cię na co dzień!

Ludzie mówili: buraska. A Ty miałaś takie niesamowite kolory! Wszystkie odcienie brązu, rudego i beżu, a do tego białe łapki, białe wąsy i biała klateczka. Sierść na brzuchu miałaś złocistą. Lubiłaś, żeby Cię po nim głaskać, ale tylko na Twoich warunkach. Mruczałaś, ale jednym okiem zawsze kontrolowałaś sytuację. Było w Tobie dużo lęku, obaw, niepewności. Pewnie z czasów, o których nic nie wiem.

Domyślam się, że przeżyłaś rzeczy koszmarne. Znalazła Cię Justyna, w koszmarnym stanie, chorą, przerażoną, wychudłą, z pozlepianą sierścią i wielkim ropniem na plecach.

Ponoć miałaś kiedyś dom, potem go straciłaś, musiałaś poradzić sobie w miejskiej dżungli, której nie znałaś. Pewnie dlatego potwornie bałaś się innych kotów – bo jakieś koty dały Ci wtedy ostro w kość.

Nie znałam Twojej historii, więc czasem wyobrażałam sobie, jak wyglądałaś, kiedy byłaś mała, jak się bawiłaś kiedy byłaś kocim dzieciakiem, jak beztroska byłaś, kiedy nie męczyła Cię jeszcze ta cholerna choroba.

Byłaś chora przewlekle. Limfocytarno-plazmocytarne zapalenie jamy ustnej w stadium turbo zaawansowanym. Zero zębów, ciągle otwierające się rany na dziąsłach, stany zapalne w miejscach po kłach, zaognione plamy na łukach podniebiennych. Ból przy jedzeniu, ból przy myciu się, ból na co dzień, ból, który tak bardzo chciałam z Twojego życia wyeliminować. Widok Twojego cierpienia, zwłaszcza w ostatnich dniach życia, niszczył mnie i cały czas niszczy, bo nie mogę usunąć tych obrazów z mojej pamięci…

Mam w sobie szalony niepokój, że może było coś jeszcze, co mogłam dla Ciebie zrobić!

Może coś przegapiłam, może coś zaniedbałam, może z czymś przedobrzyłam. Może trzeba było wcześniej zrobić to albo tamto. Myśl, że decyzją o eutanazji nadużyłam Twojego zaufania sprawia, że nie mogę oddychać.

A potem przypominam sobie, jak przed śmiercią, mimo sterydu, antybiotyku i trzech dawek leków przeciwbólowych dziennie, zerwałaś sobie pazurami dziąsło. Lekarz powiedział, że taki drastyczny akt autoagresji do znak, że nie mamy już kontroli nad Twoją chorobą i nie potrafimy uśmierzyć Twojego cierpienia. A to było dokładnie to, czego przysięgłam Ci oszczędzić: CIERPIENIA

Wycierpiałaś już swoje, Maciupku…

Należał Ci się świat bez bólu, pełen Twojej ulubionej karmy z królika, miękkich kocyków, niekończących się głasków, gorących kaloryferów i promieni słońca, w których wygrzewałaś się na parapecie całe lato. Należał Ci się cały świat. Wszystko, co w nim najlepsze. A dostałaś tę pie***loną chorobę i ludzi, którzy kiedyś wyrzucili Cię na jakiś bruk.

Miałaś coś takiego w sobie, że budziłaś we mnie nieskończone pokłady czułości. Jakiś kawałek mnie chciał po prostu siedzieć przy Tobie, warować przy Tobie jak pies, non stop, pilnować, by już nigdy nic złego Cię nie spotkało.

Byłaś bezradna. W ten najpiękniejszy możliwy sposób bezradna. Bezradna wobec bólu, wobec choroby, wobec Kamyka, który Cię przerażał, dlatego miałaś swój własny pokój, do którego Kamyk nie mógł wchodzić, bezradna wobec mnie, kiedy wsadzałam Cię do kontenerka i wiozłam do lekarza. A lądowałyśmy u lekarza średnio raz, czasem dwa razy w miesiącu…

Bałaś się. Byłaś niesamowicie dzielna. Jeśli waliłaś pazurami, to ze strachu. Nigdy nie widziałam w Twoich oczach agresji. Widziałam natomiast morze przerażenia. Tak bardzo chciałam je uspokoić. Czasem się udawało. Czasem roztapiałaś się pod dotykiem, pozwalałaś mi zanurzać nos w Twoim futerku, w nocy spałaś przytulona do mojego boku, oddychałaś spokojnie. Ale każdy zbyt gwałtowny ruch, wzięcie na ręce, nagły dźwięk wzburzał to morze znowu.

Dziękuję Justynie, która Gruszkę znalazła na ulicy i się o nią zatroszczyła.

Dziękuję Fundacji Głosem Zwierząt, która wzięła Gruszeńkę pod swoje skrzydła, a potem pozwoliła mi ją wziąć do siebie i płaciła za jej leczenie.

Dziękuję doktorowi Błażejowi Kozkowi za cudowną opiekę nad Grusznikiem, za ciągłe poszukiwania nowych sposobów, jak jej ulżyć i za serce, gdy podjęłam tę potworną decyzję.

Gruszeńko, Maciupku, dziękuję Ci za każdą chwilę razem, za każdy dzień, za każdy moment z Tobą!

Miałyśmy razem półtora roku. Tak krótko, tak cholernie mało. Wszystko bym dała, by to trwało dłużej.

Kocham Cię, Gruszeńko!

Zawsze będę. I mam nadzieję, że to wszystko, co od Ciebie dostałam, będę potrafiła zachować. Wszystko, co w Tobie odkryłam i wszystko, co Ty odkryłaś we mnie. Strasznie boli świat bez Ciebie.

Nic więcej nie potrafimy dodać…

Gruszka z pewnością też bardzo była szczęśliwa z Anią!

Gruszko, Gruszeńko wierzymy, że jesteś już w świecie bez bólu, bez strachu. W świecie gdzie będziesz cierpliwie czekać jak znów spotkasz się z Anią.

Wróć do góry