30 lipca 2022 r.

Mieciu…

Ostatni czas jest dla nas ciężki. Los sprawił, że tego lata musimy przepracować wiele pożegnań. Pożegnań na które nigdy nie jesteśmy gotowi, ale które są nieodłącznie wpisane w wolontariat. Dziś żegnamy najukochańszego Miecia. Przesłodką kulkę pełną serdeczności, którą zabrał nam nowotwór. Amputacja uszek nie pomogła na tyle, by zatrzymać chorobę. Miał jednak w życiu tyle szczęścia, że w ostatnim stadium choroby trafił na osoby, które go z całego serducha pokochały… I tak o nim napisały:

„Kiedy Miecio trafił do domku, był troszkę spłoszonym kotkiem. Pierwszego dnia od razu uciekł pod łóżko, ale później już nigdy pod nie nie wrócił. Nie ufał rękom człowieka, więc pozwoliłyśmy Mietkowi przekonać się do nas niczego nie przyspieszając. Powoli coraz częściej pojawiał się obok nas, sprawdzał co jemy i co robimy. Szybko przestał uciekać przed naszą ręką. Stawał się też coraz bardziej ciekawy świata. Próbował witać dostawców pizzy i codziennie po wieczornych zakupach, gdy usłyszał przekręcanie kluczy w drzwiach – przybiegał sprawdzić czy mamy coś dla niego.

Jednak żadna zabawka nie potrafiła sprostać oczekiwaniom Miecia, tak jak gumka do włosów, czy randomowy papierek. Chociaż był i moment, że dostawał bzika na punkcie pluszowych drucików.

Nieco później pokochał też zabawę w sypialni tak między 3 a 5 rano, szczególnie myszką na wędce, która piszczała gdy się ją dotknęło. Były również momenty, że Miecio potrafił przytargać wędkę z innego pomieszczenia, siadać nad nią i czekać aż się obudzimy. Rano, gdy czasem oko było zamknięte dłużej i przychodziła 9 rano, Miecio przychodził i krzyczał swoim „o, o, a, a, oooaaa”, że jedzonka nie ma w misce.

Mieczysław był też trochę takim „francuskim pieskiem”. Jedzonko, czy smaczki jadł tylko z talerzyka. Po jakimś czasie przekonywał się do zjedzenia chrupka z ręki, jednak wolał jeść kulturalnie.

Miecio trafił do muzycznego domu. Jednak zamiast wsłuchiwania się w rytmy wolał atakować odstające struny od gitary, czy miarowo ruszający się smyczek. Ku naszemu zaskoczeniu, Miecio nie bał się też odkurzacza, blendera, czy wentylatora. To był prawdziwy boss!

Do sypialni przekonywał się długo. W końcu stało tam duże lustro, w którym mieszkał inny kot, którego nie dało się dorwać. Długo nie potrafił też wskoczyć na parapet. Jednak był spryciarzem i zorientował się, że da się to zrobić jeśli wystarczająco długo poczeka, aż ktoś otworzy mu szafę obok. Dopiero niedawno zorientował się, że po drugiej stronie jest też zawsze dostępna półka.

Bardzo polubił czesanko, a jeśli robiło się to wystarczająco długo, Miecio pozwalał wyczesać sobie również brzuszek. Miecio kochał też kąpiele! Oczywiście pierwsza była dla niego nieco stresująca, jednak cieplutka woda i masażyk okazały się być bardzo przyjemne. Miecio nie był miauczącym kotem, ale prowadził z nami bardzo interesujące rozmowy, które kończył jednym wielkim „oooouuu” i odchodził.

Miecio chyba poczuł, że człowiek mu zawsze pomoże. Wokalizował kiedy coś się stało i było trzeba mu pomóc, czy to chodziło o brudny kołnierz, czy zabawka której nie dało się skądś wyciągnąć.

Miecio walczył z chorobą bardzo dzielnie… Czasem wydaje nam się, że bardziej dla nas, niż dla siebie. Do końca był też dżentelmenem. Swoją ostatnią kupę zakopał, choć jeszcze poprzednio nie miał na to siły.
Teraz nasz Mieczysław, van Gogh vol. 2, Eggi biega już szczęśliwy i zdrowy za tęczowym mostem. Ma eleganckie uszka i pod dostatkiem kociej energii, zręczności i tupetu, a kocie panny się za nim uganiają, bo taki z niego koci przystojniacha!”

Śpij słodko Mieciuniu.

Wróć do góry